Szacunek i uniżenie


Szanować człowieka, który pojawia się konkretnie „tu i teraz”. Oto fascynujące wyzwanie, które warto codziennie z nowym zapałem podejmować. Najgłębszym motywem obdarowania szacunkiem jest to, że stajemy przed kimś, kogo sam Bóg powołał do istnienia. Na plan pierwszy wysuwa się prawda, że spotkany człowiek ma godność dziecka Bożego. Poziom tej godności nie  jest zależny od jego postawy moralnej lub duchowej. Tym bardziej nie odgrywa żadnego znaczenia miejsce zajmowane w hierarchii społecznej. Liczy się po prostu fakt ludzkiego istnienia, które ma swe najgłębsze źródło w Bożym Istnieniu.

W świecie ta pierwotna godność najczęściej zostaje pominięta. Liczy się ten, kto ma wpływowe stanowisko, dobry status materialny  lub może wykazać się różnymi osiągnięciami i zasługami. Szacunek jest tu funkcją doczesnej wielkości. Im ktoś większy, tym bardziej szanowany. To generuje pogoń za tym, aby także samemu jak najwyżej wznieść się, pokazując  swą  siłę i samowystarczalność. Demonstrowanie swej wyższości staje się nawet stylem codziennego życia. Niektórzy ludzie są przez „wielkich pyszałków” wręcz pogardzani, jako ubodzy i nie mający znaczenia.  

Niestety, to wszystko jest jednym wielkim taplaniem się w błotku iluzji. Prawda bowiem jest taka, że kto uważa się  za wielkiego, jest w rzeczywistości malutki. Wielkim jest ten, kto pokornie postrzega się za małego i prezentuje postawę uniżenia. Trzeba podkreślić, że nie chodzi tylko o sferę materialną, ale także duchową. Kto świadomie obrał drogę z Bogiem, musi bardzo uważać, aby nie paść ofiarą pychy, która będzie wmawiać usilnie: „Jesteś lepszy”. Jeśli ktoś jest wyniosły z powodu posiadanych pieniędzy, wielka to szkoda. Ale bez porównania większym upadkiem jest poczucie wyższości z powodu posiadanych cnót duchowych, umiejętności liturgicznych lub zaliczonych praktyk pobożnych i rekolekcji.

Wszyscy święci niezmordowanie powtarzali sobie: „Jestem największym grzesznikiem”, „Jestem najmniejszy ze wszystkich”. Zarazem stan świadomości jest tylko punktem wyjścia, który potem trzeba kontynuować w praktyce życia. Nie jest przypadkiem, że np. św. Charbel, wielki święty, heroicznie praktykował postawę uniżania się. W zależności od sytuacji przez całe życie zachowywał się wobec różnych ludzi jak podwładny wobec przełożonego. Konsekwentnie karmił się tym, co inni zakonnicy pozostawiali jako odpadki po zjedzonym posiłku. Nie miał problemu, aby pokornie chylić głowę przed tymi, którzy dla wielkich tego świata nic nie znaczyli. Chodził z głową opuszczoną do dołu, przysłoniętą kapturem, codziennie trenując wszystkie komórki swego ciała i obszary swej duszy w pokornym wołaniu: „Jestem niżej” (oczywiście w sensie pokory, a nie kompleksu niższości).   W ten sposób doskonale realizował zalecenie Jezusa: „Kto się więc uniży jak to dziecko, ten jest największy w królestwie niebieskim” (por. Mt 18, 1-14). Kto chce być świętym, powinien codziennie praktykować postawę uniżenia. Sama kompetentna realizacja odpowiedzialnych zadań lub rozbudowana modlitwa nie wystarczy. Paradoksalnie, ta aktywność bardzo cenna sama w sobie może stać się przyczyną zadufania, które niepostrzeżenie uśmierca duszę.

Najważniejsze są proste gesty, ale często powtarzane. Na przykład w trakcie powitań lub innych sytuacji można podawać pokornie rękę jak „niższy wyższemu”. Najbardziej owocne są sytuacje, gdy poprzez proste gesty i słowa wyrażamy szacunek wobec tych, którzy w świecie nie są szanowani. Jakże niszczy swą duszę ten, kto sposobem podania ręki, zaprezentowanym gestem, wypowiedzianym słowem lub wyrazem twarzy przekazuje wyniosły komunikat: „Jestem wyżej”. Jezus ostrzega: „Strzeżcie się, żebyście nie gardzili żadnym z tych małych; albowiem powiadam wam: Aniołowie ich w niebie wpatrują się zawsze w oblicze Ojca mojego, który jest w niebie”. Bóg wszystko widzi. Im bardziej uniżymy się wobec najmniejszych, tym bardziej poprzez szacunek obdarzymy ich Bogiem i sami zostaniemy wypełnieni przez Boga. Oto droga niebiańskiej miłości i prawdziwej wielkości…  

11 sierpnia 2015 (Mt 18, 1-14)