Droga cierpienia


Życie ludzkie… to droga krzyżowa. Jezus Chrystus dał doskonały przykład, jak tę drogę godnie przeżywać.  Już sama nazwa wiele mówi. Nie chodzi jedynie o pojedynczy epizod, gdy życie szczególnie ciąży, a nawet przytłacza. To cała droga kolejnych wydarzeń, które wyzwalają w sercu permanentne cierpienie. Dotkliwe udręczenie może towarzyszyć nawet przez bardzo długi okres. Słońce znika z nieboskłonu codzienności. W sercu pojawia się wtedy pokusa. Jest to chęć ucieczki do jakiejś innej rzeczywistości, gdzie wreszcie będzie można odetchnąć od dręczącego ciężaru. Ale to tylko iluzja rozwiązania. Wkrótce bowiem znów coś się wydarzy, przypominając o twardych realiach doczesności. Szatan wciąż atakuje.  W zależności od konkretnego przypadku atakuje specyficznym zestawem pokus. Dobrze wie, że kilka trudnych epizodów może mieć zbyt małą moc, aby ściągnąć człowieka z dobrej drogi; ewentualnie totalnie pogrążyć. Stąd „falowe ataki”. Gdy ma miejsce pasmo coraz to nowych udręczeń, człowiek zostaje doprowadzony do granic wytrzymałości i w końcu może pęknąć, niczym zbyt mocno naciągnięty łuk. Szatan ma takie przewrotne oczekiwania i dlatego nie ustaje w kreowaniu różnych podstępnych sytuacji, aby człowieka zniszczyć.

Dlatego warto nieustannie przypominać sobie, że życie nie jest sielanką, w której co najwyżej co pewien czas wydarzy się coś trudnego. Życie to całe pasmo dręczących epizodów. I tak będzie aż do śmierci; jedynie intensywność będzie ulegać zmianie w poszczególnych okresach. Dlatego wciąż przypominam sobie, że pokusy czyhają i będą czyhać aż do ostatniego tchnienia. Nie zamartwiam się tym jednak. Nie jest to powód, aby popaść w stan permanentnego lęku. Żadną miarą! Po prostu ciągle mam w pamięci prawdę, że trzeba w życiu być uważnym. Jezus wyraźnie przestrzegał  i pustelnicy traktują to ostrzeżenie bardzo poważnie. Taka postawa wyostrza czujność i zarazem wlewa w serce pokój.

Nieraz można dostrzec u ludzi bunt, że znów coś bolesnego się wydarzyło. Swoista pretensja do losu, że nie można cieszyć się dłuższym czasem względnego spokoju. Ciągle coś i coś…  Człowiek, który tak reaguje, zachowuje się tak, jakby wciąż na nowo był zaskakiwany faktem, że w życiu ludzkim istnieje cierpienie. To skutecznie wytrąca z równowagi i pochłania wielkie ilości energii. Dlatego wciąż powtarzam sobie: „Pamiętaj! Cierpienie, to nie epizod. To droga!”. Tak! To droga, którą trzeba odważnie i cierpliwie podejmować.

Widzę błogosławione skutki takiej realistycznej postawy, która adekwatnie odzwierciedla życiowe realia. Gdy znów coś się wydarzy, jestem spokojny. Po prostu kolejne potwierdzenie, że aktualnie podążamy drogą krzyżową. Dokonuje się swoisty Boży paradoks. Człowiek, który co najwyżej wyraża zgodę na pojedyncze cierpienia, skazuje się na życiowy bunt, gorycz i żal. Nieprzyjęcie drogi cierpienia prowadzi do życiowego niezadowolenia i ciągłego użalania się nad swoim ciężkim losem. Takie „pomstowanie” na własne życie i otaczający świat przybiera postać „piekielnego przedsionka”.

Z kolei zgoda na cierpienie, aż do śmierci, wyzwala w sercu pokój. Nawet największe cierpienie już mnie nie zaskakuje. Właściwie nie ma już na wokandzie tematu, czy cierpienie znów się pojawi. Odpowiedź z góry jest wiadoma: Tak! Jedynie pozostaje kwestia najbliższej daty następnej porcji bolesnych zmagań. Gdy owo kolejne cierpienie nadejdzie, już mnie wewnętrznie nie rozbija. Jestem przygotowany, aby przyjąć to, co miało nadejść. Pokój serca pomaga trwać w stanie wewnętrznego pogodzenia się z otrzymanymi doświadczeniami w życiu.

Ktoś mógłby powierzchownie pomyśleć, że uznanie życia jako drogi krzyżowej prowadzi do postawy żałosnego cierpiętnictwa. Nic podobnego! Owocem takiej postawy jest radość w sercu, nawet pośród największych życiowych burz i diabelskich piorunów. Wówczas trudności nie przygnębiają, ale wyzwalają jeszcze bardziej pasję dobrego życia. Jezu, dziękuję, że zawsze jesteś ze mną w cierpieniu. Dziękuję, że cierpiąc z Tobą, z Tobą zmartwychwstanę…

10 lipca 2015 (Mt 10, 16-23)