Dramat uznania


Uznanie… Problem uznania znajduje się u genezy wielu cierpień i radości. Chodzi o to, aby drugi człowiek uznał to, co uważamy za swoją tożsamość. Szczególnie ważna jest kwestia relacji rodzinnych, statusu powołania i realizowanej aktywności zawodowej.  

Gdy oczekiwane uznanie ma miejsce, jest satysfakcja i radość. Trzeba jednak wtedy uważać, aby drugi człowiek nie stał się absolutnym wyznacznikiem poczucia tożsamości. Prowadzi to do swoistego zniewolenia od zewnętrznej opinii. Cała konstrukcja zawali się, gdy wcześniejsze uznanie zostanie odebrane. Wówczas może pojawić się swoista walka. Jest to działanie, aby na siłę zmusić oponenta do oczekiwanego uznania. Niestety efekt takiej walki będzie opłakany. W skrajnym przypadku oponent będzie „uśmiercany” poprzez wyniszczające traktowanie. W wersji „słabszej” dojdzie do obłudy. To znaczy zewnętrzne stwierdzenia nie będą wyrażać rzeczywistego stanu wewnętrznych przekonań.

Jeszcze większym wyzwaniem jest przypadek, gdy od początku nie ma należnego uznania. Najlepszym tego przykładem są opisane w Ewangelii zmagania Jezusa z Żydami (zwłaszcza Judejczykami). Otóż Jezus Chrystus na różny sposób ukazywał i tłumaczył, że jest Bogiem. Celem tych wypowiedzi i działań było to, aby ludzie uznali w Nim obiecanego Boskiego Mesjasza, który daje zbawienie wieczne. „Jeśli kto zachowa moją naukę, nie zazna śmierci na wieki” (J 8, 51-59). Niestety, w odpowiedzi Jezus został potraktowany jako bluźnierca, którego chciano nawet ukamienować za obrazę Boga. Ludzie nie uznali Jezusa jako Boga, gdyż trwali we własnych schematach boskości. Najbardziej tej pokusie ulegali tamtejsi „spece od boskości”. Sądzili, że znają Boga, a tak naprawdę nie znali, będąc kłamcami.

Pomimo ostrego oporu, Jezus niezmiennie trwał na stanowisku, że jest Bogiem. Nie uległ presji ludzkiego unicestwiania. Absolutnym punktem odniesienia była dla Niego świadomość, że wie, kim jest. Wskazywał, że wyparcie się Boskiej tożsamości oznaczałoby kłamstwo. Skoro jest Bogiem, to nie może mówić, że nie jest Bogiem. Jednocześnie Jezus w żaden sposób nie przymuszał, aby traktowano Go jako Boga. Jedynie pokornie pokazywał tragiczne konsekwencje, jakie spotkają tego, kto nie uzna Go jako zapowiedzianego Boskiego Zbawiciela. Ostatecznie cała historia odrzucenia zakończyła się ukrzyżowaniem Jezusa. Ale do samego końca Jezus trwał wiernie w posiadanym przekonaniu na temat swej osoby, pomimo braku zewnętrznego uznania. Zmartwychwstanie pokazało, że miał absolutną rację.  

Postawa Jezusa w kwestii uznania niesie bezcenne światło. Jeśli mamy głębokie przekonanie odnośnie swej tożsamości, to nie można ulec żadnej niszczącej presji. Ważniejszy jest głos sumienia aniżeli czyjeś ludzkie wizje odnośnie tego, jacy powinniśmy być i co robić. Oczywiście wewnętrzny głos musi być porządnie zweryfikowany. Zwłaszcza na specyficznej nowej drodze trzeba się liczyć z oporem ze strony ludzi zniewolonych schematami. Oznacza to, że przez niektórych można być nawet zabitym w sensie unicestwiającej pogardy. Ale to nie jest powód, aby rezygnować z posłuszeństwa „wewnętrznej oczywistości”.  Taka rezygnacja byłaby zdradą woli Bożej. Krytykanci zaś, ci o złych intencjach, gdy im ulegniemy, i tak bardzo szybko znajdą nowe powody, aby kontynuować zabijanie…

Tak więc w kwestii uznania, najpierw trzeba zyskać jasną świadomość tożsamości swej osoby i swego powołania. Jest to możliwe dzięki wewnętrznej relacji z Bogiem. Bóg daje i uznaje naszą drogę życiową. Potem tym się dzielimy, w sensie składania świadectwa o tym, do czego Bóg nas powołuje. Ważne, aby nikogo nie przymuszać do aktu uznania naszej tożsamości. Zarazem żadna ludzka opinia nie ma statusu „boskiej wyroczni”. Po prostu, jestem sobą, zgodnie z posiadanym obrazem siebie. Wspaniale, jeśli drugi człowiek uznaje ten „skarb duszy”. Tak zachowują się ludzie pokorni, którzy bardziej ufają temu, co drugi mówi o sobie, aniżeli swoim pomysłom odnośnie czyjegoś życia. Kto z Chrystusem umiera, z Chrystusem zmartwychwstanie… 

26 marca 2015 (J 8, 51-59)



i