Smak Nadziei


           Nadzieja o poranku, w samo południe i późnym wieczorem. To najlepsza strawa dla naszego skołatanego serca. Szkoda, gdy w menu dominuje beznadzieja, nuda i lęk. Dusza umiera, gdy już  nikogo i niczego nie oczekuje. Wtedy życie staje się bezcelową wegetacją, nieznośną kulą u nogi. Chwała Bogu, jeśli codziennie karmimy się nadzieją!

Co dzisiaj się wydarzy? Jakie radości i smutki mnie spotkają? Jest to istnienie na zasadzie codziennej nadziei. Nadzieja charakteryzuje się tym, że wciąż na kogoś i na coś czeka. Nigdy się nie zniechęca.  Jeśli chodzi o treść nadziei, to sprawa jest bardzo prosta. Można powiedzieć o swoistym styku nadziei, marzeń i Boga. Opowiadam niestrudzenie Bogu o swych wielkich i malutkich pragnieniach. Jest taka ciekawa zasada: Co jest teoretycznie możliwe, to znaczy, że i praktycznie też może zaistnieć. Nawet jeśli do tego jest potrzebny cud, to przecież jak najbardziej wskazane jest wierzyć w cuda. Nie ma żadnej sprzeczności pomiędzy trzeźwym stąpaniem po ziemi i wiarą w cuda. Trzeba tylko dobrze to rozumieć. Błąd niektórych osób polega na tym, że czekają „tylko na cud”. Coś takiego raczej nigdy nie kończy się szczęśliwie. Ale zupełnie co innego ma miejsce, gdy człowiek na bieżąco podejmuje życie, zarazem mając serce otwarte na cud. To super rozwiązanie. Wtedy nadzieja rozkwita w naszym wnętrzu i zarazem w życiu nic nie „zawalamy”. Duch z roku na rok  młodnieje. Nie wpadamy w nudne schematy, lecz wciąż oczekujemy „czegoś nowego”. Nie jest to płytkie szukanie życiowych przygód, ale cierpliwe oczekiwanie na kolejne przygody proponowane przez Bożą Opatrzność.

 Taki styl życia zmienia spojrzenie na codzienne drobne sprawy. Zwykłe krople spływające po szybie stają  się „aktorami” fascynującego spektaklu. Ale  to dopiero wstęp do przyjęcia  jakiegoś wielkiego daru, który Bóg od wieków nam przygotował. Warto nosić w duszy wielkie nadzieje, nawet całe dziesiątki lat. Któregoś dnia doświadczymy ich spełnienia.

W Ewangelii mamy wzruszający przykład Zachariasza i Elżbiety (por. Łk 1, 5-25).  Jak każde normalne małżeństwo pragnęli dziecka. Elżbieta była jednak niepłodna.  Pomimo tego nie zbuntowali się przeciwko Bogu i Jego prawom. Wręcz przeciwnie, jeszcze gorliwiej służyli Panu. Ewangelista określił ich mianem „sprawiedliwych”, co jest wyrazem wielkiego uznania dla autentyzmu wiary. Zanosili przez całe dziesiątki lat gorliwą modlitwę. I oto w starości zostali obdarowani darem dziecka. Anioł Gabriel powiedział do Zachariasza: „twoja prośba została wysłuchana”.  Co więcej, anioł wyjaśnił, że potomek będzie wielkim prorokiem o imieniu Jan, który przygotuje bezpośrednio przyjście samego Zbawiciela. Warto było całe lata „mieć Nadzieję, wbrew nadziei”…

Ta historia jest świetną inspiracją, aby trwać „przy nadziei” bez ograniczeń czasowych. Każdy, kto nie złamał się i wiernie trwał do końca, został przez Boga na różny sposób obdarowany.  Im  dłuższe czekanie, tym większy dar. Gdy w małżeństwie upragniony potomek nie poczyna się, trzeba ufnie trwać na modlitwie, z nadzieją w sercu. Zarazem ważne, aby nie szukać jakichś sztucznych rozwiązań. Gdy człowiek robi coś niezgodnie z Prawem Bożym, wtedy zamyka się na Boże błogosławieństwo.

I jeszcze coś przedziwnego! Otóż nadzieja, która na ziemi pozostaje niespełniona, też ma wieki sens. Jeśli ktoś czuje głęboko jakieś pragnienie, które się nie spełnia, to niech nie zabija w sobie tego pragnienia. Nieraz Bóg daje nam pragnienie, które na ziemi pozostaje niezrealizowane. Wówczas w Niebie doświadczymy upragnionego nasycenia. Wreszcie nastąpi  oczekiwany stan, który swą wspaniałością będzie uszczęśliwiać na wieki, bez żadnych ograniczeń! Bóg z wielką mocą odpowiada tym, którzy z ufnością w Nim pokładają nadzieję. Tak więc miejmy nadzieję. Teraz i zawsze!... Maryjo, Matko  Adwentu, módl się za nami!

19 grudnia 2014 (Łk 1, 5-25)