Twoja bezcenna niepowtarzalność!


Kto lepiej wygląda? Kto jest ważniejszy? Kogo bardziej lubią i cenią? Pytania w takim kolorycie mogą  człowieka na dobre zadręczyć. Nieraz są formułowane bardzo wyraźnie i precyzyjnie.  Najczęściej jednak krążą po głowie, niczym wszędobylskie komary w letniej porze na podmokłych terenach. Kolejne godziny upływają na usilnych próbach znalezienia odpowiedzi. Niepokój tych poszukiwań polega na tym, że w głębi duszy jest pragnienie bycia na „jakimś upragnionym miejscu”, ale zarazem na horyzoncie zjawiają  się argumenty świadczące o tym, że jest inaczej. Czy największym problemem w tych „myślowych eskapadach” jest znalezienie metody na uzyskanie wiarygodnej odpowiedzi? 

Otóż zdecydowanie nie. Rzeczywisty problem tkwi zupełnie gdzie indziej. Jest to błąd wpadnięcia w pułapkę myślenia porównawczego.  Jeżeli człowiek porównuje się z drugim człowiekiem, to już w punkcie wyjścia skazuje się na brnięcie w ślepą uliczkę. A mówiąc dosadniej, to może być naprawdę kanał, porządnie niszczący życie. Są tego przynajmniej trzy zasadnicze powody. 

Po pierwsze, porównywanie się z innymi wprowadza człowieka w spiralę niekończących się wątpliwości. Ciągle coś chodzi po głowie. Najpierw człowiek usiłuje sobie udowodnić,  że jest najlepszy lub najgorszy. „Jestem szczególnie wybrana!”. „Jestem najbardziej poszkodowany!” Pierwsza wersja dla życiowych optymistów, zaś druga dla nieustannych malkontentów.  Jak już znajdą się w miarę wystarczające argumenty, to wtedy odsłoni się kolejna porcja wątpliwości. Proces analiz rusza od nowa. Słowem, porównywanie się powoduje wieczną  niepewność i wyzwala uczucie zagubienia. 

Po drugie, gdy człowiek dojdzie do przekonania, że jest najpiękniejszy lub najlepszy, to wtedy najczęściej rodzi się poczucie wyższości. W życie duchowe wkrada się narastająca pycha, która powoduje lekceważenie innych, a nawet pogardę. Przekonanie o byciu księżniczką, wobec której inne są tylko żałosnymi kopciuszkami, nie jednej już dziewczynie i kobiecie porządnie w głowie zawróciło. Z kolei zachwyt nad posiadaną władzą, niektórych mężczyzn przeobraził w godnych pożałowania narcyzów. Pycha to śmierć duchowa i droga prosto do piekła. Wszak szatan jest „pierwszym najlepszym”. 

Po trzecie, w kontekście współczesnej presji wzorców medialnych, bardzo często pojawia się konkluzja o byciu najbrzydszą lub najgorszym . Gorycz serce zalewa, gdy lustro pokazuje stworzenie, na które bez odrazy patrzeć nie da rady. Tym razem występuje mocna tendencja do dołowania siebie. Na porządku dziennym jest wręcz autodestrukcyjna nienawiść . Myśli o samobójstwie zdają się  być najlepszym rozwiązaniem na wyeliminowanie tak niewydarzonej, najgorszej i najbrzydszej istoty na świecie jak ja.  

                Jak uniknąć tej „porównawczej pułapki”? Tak naprawdę istnieje tylko jedna metoda. Trzeba odejść od „logiki porównawczej” na rzecz „logiki niepowtarzalności”. To jedyny sposób, aby prawdziwie odnaleźć się w swojej skórze. Każdy człowiek jest oryginalnym światem i ma niepowtarzalną wartość sam w sobie. Bóg każdą i każdego obdarza jedyną w swoim rodzaju miłością. Świetnie wynika to z ewangelicznej przypowieści o zagubionej owcy. Jezus pyta retorycznie: „Któż z was, gdy ma sto owiec, a zgubi jedną z nich, nie zostawia dziewięćdziesięciu dziewięciu na pustyni i nie idzie za zagubioną, aż  ją znajdzie?”. (Łk 15, 4) Tak, Bóg szuka każdego zagubionego człowieka, ze względu na niego samego.  Dlatego zamiast porównywać się z innymi, najlepiej cieszyć się swą niepowtarzalnością, której autorem jest sam Bóg. Najgłębiej rzecz ujmując, nie jestem ani lepszy, ani gorszy. Jestem po prostu inny. Mając takie fundamentalne przeświadczenie, w pokorze serca, można jak najbardziej czuć się oryginalnie najpiękniejszą i najukochańszą lub oryginalnie najwspanialszym i najcenniejszym. 

Oto inspirująca prawda, mogąca wydatnie pomóc we właściwym przeżywaniu relacji rodzinnych, duchowych, przyjacielskich  i wszelkich innych, którymi Bóg nas obdarza... 

7 listopada 2013  (Łk 15, 1-10)




Miłość mocniejsza niż śmierć



Stała nad grobem. Modliła się. Zapaliła lampki. Z jej twarzy emanował głęboki pokój i wyciszenie. Ale to nie był spokój kogoś pozbawionego większych życiowych zmartwień. Uważny obserwator mógł dopatrzeć się w nierównomiernych zmarszczkach wręcz Himalajów cierpienia.  Zarazem te bolesne szczyty były zanurzone w kojących obłokach wszechobecnej ciszy. Tak, to była twarz człowieka głęboko pogodzonego z krzyżem swego życia. A jak się okazało, życie jej nie oszczędzało. Bezmiar przeżytych tragedii… 

Miała czwórkę dzieci. Jeden syn popadł w uzależnienie od narkotyków. Zawsze czegoś  szukał. Wpadł w towarzystwo „egzystencjalnych eksperymentatorów”.  Pewnego dnia po silnym przedawkowaniu nastąpiła śmierć. Córka pragnęła pomagać najuboższym. Po długich przygotowaniach, wzięła udział w wymarzonej akcji humanitarnej w Afryce. Niestety, uległa śmiertelnemu zakażeniu. Zwalająca z nóg wiadomość: „Córka nie żyje”. Drugi syn lubił jeździć na motorze. Motocykl był jego życiową pasją. Któregoś razu nie zdążył wyhamować. Śmierć na miejscu. Czwarte dziecko najzwyczajniej w świecie wyszło z domu. Nigdy już nie wróciło... Poszukiwania nie przyniosły żadnego konkretnego rezultatu. Dotąd nie wiadomo, co się  stało. Ta nieokreśloność niemiłosiernie ciąży. Ostatnio zmarł długo chorujący mąż. Z najbliższych już nie ma nikogo… 

Na szczęście pozostał Bliższy nawet od najbliższych… Tak! Tylko dzięki Niemu nie odebrała sobie życia. Nie wpadła w autodestrukcyjną rozpacz. Codzienna Eucharystia stała się źródłem  nieziemskiej siły, która przeobraziła zbolałe serce, wypłakane oczy, niewiele już mówiące usta. Jej twarz nabrała poruszającego w swej wymowie wyglądu. Bez wahania można  powiedzieć, twarz człowieka do głębi pogodzonego z życiem. Dlaczego takie? Wystarczy, że  On wie…

            Tak! Ewangelia nie jest zbiorem prawd oderwanych od realiów życia. To bezcenne Źródło Mocy, które jest w stanie napoić Życiem nawet wtedy, gdy dochodzi do największej posuchy śmierci. Owa kobieta wzięła krzyż swego życia i poszła za Jezusem. Stała się żywym świadkiem Życiodajnego Sensu Słowa Chrystusa: „Jeśli kto przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i siebie samego, nie może być moim uczniem”. (Łk 14, 26) Centralne znaczenie ma tu prawidłowe uchwycenie prawdy „mieć w nienawiści”. Oczywiście nie należy tego rozumieć  w sensie aktu niszczenia. Nienawiść nie oznacza tu postawy dążącej do unicestwienia człowieka. Bóg nie jest sprzeczny w sobie i nie neguje Dziesięciu Przykazań, których jest Autorem. Ale nie można tej wypowiedzi Jezusa sprowadzić  jedynie do „semiotyzmu”, który po polsku najlepiej przetłumaczyć jako zwykłe wskazanie, by bardziej kochać Boga aniżeli bliskich. To byłoby totalne spłycenie i wielkie przekłamanie językowe i duchowe. 

Otóż sercem wypowiedzi Jezusa jest głęboka prawda, aby obdarzać Go Miłością wyłączoną i całkowitą. Miłość Boga stanowi absolutne Centrum. Każda inna miłość  ma charakter wtórny i względny. W przeciwnym razie, jakiekolwiek umiłowanie będzie bałwochwalstwem i przyniesie bolesne rozczarowanie kochającemu i niszczącą szkodę kochanemu. Gdy Miłość Boga staje się absolutnie najważniejsza, wtedy dokonuje się niezwykły cud. Człowiek  nic nie traci, ale wszystko zyskuje. Bóg wypełnia sobą  i daje moc do przeżywania utraty najbliższych w perspektywie Zmartwychwstania. W Bożym JEST odnajdujemy ludzkie jest. Zarazem w relacjach z najbliższymi, miłowanie Boga ponad wszystko sprawia, że kochający kocha miłością najbardziej właściwą; kochany zaś otrzymuje to, co prawdziwie dla niego najlepsze. Gdy Bóg jest na pierwszym miejscu, wówczas kochający i kochany obdarzają się wzajemnie najlepszą z możliwych miłości w relacji, jaką przeżywają. 

Miłość Jezusa ponad wszystko prowadzi do wiecznego zjednoczenia z Nim i w Nim z każdym umiłowanym człowiekiem. Nawet ograniczenia przestrzeni, czasu i doczesności zostają przezwyciężone…

6 listopada 2013 (Łk 14, 25-33)