W cieniu drugiego...



          Życie człowieka może zdążać w kierunku dwóch radykalnie odmiennych celów. W konsekwencji pojawiają się dwa całkiem inne sposoby przeżywania relacji z ludźmi i całym otaczającym światem. Wszystko, co zrobimy i powiemy, jest niejako nasączone jednymi lub drugimi uczuciami i emocjami. 

Pierwszy kierunek wyraża się w sposobie życia: „Potrzeba, abym ja wzrastał, a drugi był umniejszany”. Moje „ja” stanowi centrum świata, wokół którego wszystko powinno się kręcić. To tylko „ja” mam prawo do bycia „pierwszym” w różnych relacjach. Inni, co najwyżej, mogą pojawić się w dalszej kolejności, włącznie z Bogiem. Jeśli gdzieś pojawi się podejrzenie, że jestem przesuwany na dalszy plan, włącza się czerwone światełko ostrzegawcze o grożącym niebezpieczeństwie. Człowiek mogący zająć moje uprzywilejowane miejsce zaczyna być postrzegany jako konkurent, którego trzeba usunąć. Widać to na przykład w zachowaniu niektórych matek, których syn się żeni. Poślubiona przez syna kobieta odbierana jest jako zagrożenie. To nie jest kochana córka, ale groźna konkurentka do roli pierwszej kobiety w życiu syna. Podejmowane są różnorakie strategie mające na celu przedstawienie w negatywnym świetle synowej. Mówiąc inaczej, padające słowa, podejmowane działania są nasączone dążeniem do tego, aby wciąż powiększać swoje znaczenie i umniejszać rolę tej nowej, coraz bardziej niemile widzianej kobiety. Na tej drodze doświadczenie radości jest proporcjonalne do zaistnienia jako „pierwszy”. Im bardziej ja wzrosnę, a drugi zostanie umniejszony, tym bardziej się cieszę. To bardzo smutna droga, bo nieustannie ktoś albo coś jawi się jako zagrożenie. I co gorsza, życie z takim „pierwszym” człowiekiem staje się coraz trudniejsze do wytrzymania. 

Dlatego naprawdę warto podjąć życiową podróż w zupełnie innym kierunku. Tym razem na drogowskazie napisane jest: „Potrzeba, aby drugi wzrastał, a ja się umniejszał”. W różnorakich relacjach staram się wtedy dyskretnie usuwać w cień, aby światło drugiego człowieka mogło pełniej zajaśnieć. Pragnę to światło jak najpełniej wydobyć. Chętnie przesuwam się na dalszy plan, ustępując miejsca drugiemu. Nie widzę w tym zagrożenia dla siebie, ale szansę, aby komuś pomóc. Drugi człowiek przestaje być konkurentem, stając się swoistym przyjacielem. Tym, którego stawiam absolutnie na pierwszym miejscu, jest Bóg. Pragnę, aby On coraz bardziej odsuwał na dalszy plan moje egoistyczne „ja”. 

Trzeba podkreślić, że realnie Bóg stawiany jest na pierwszym miejscu tylko wtedy, gdy podobnie odnoszę się do ludzi. Nawiązując do wspomnianego przykładu, tym razem matka chętnie odsuwa się na dalszy plan wobec kobiety, która pojawiła się w życiu syna. Kobieta ta nie jest konkurentką, ale kochaną córką, której pozytywne walory chętnie się wydobywa. Największą radością matki jest widzieć, że synowa staje się dla syna najważniejszą kobietą życia. Pojawiające się w czasie słowa i gesty są u takiej matki nasączone pokornym znikaniem własnej osoby, przy jednoczesnym wydobywaniu walorów i wzmacnianiu obecności synowej. Staje się ona kochaną i mile widzianą córką. 

W tej filozofii życiowej radość nabiera zupełnie innego smaku. To prawdziwie czysta radość. Cieszę się, kiedy Bóg, drugi człowiek może wzrastać, zaś ja jestem umniejszany. Schodzenie na dalszy plan nie powoduje smutku, ale coraz głębsze doświadczenie radości. Otaczający świat zaczyna przybierać zupełnie inny obraz. To nie jest już zestaw nieustannych zagrożeń. Ludzie przestają być  konkurentami do „pierwszego miejsca”, ale pomocnikami w schodzeniu na dalszy plan. Serce wypełnia pokój i głęboka radość ze szczęścia innych.

12 stycznia 2013 (J 3, 22-30)